Po trudnym i pracowitym sezonie każdemu należy się odpoczynek: gdzieś przecież trzeba wydać ciężkie pieniądze zarobione „Pod Brzozami”. Kadra i przyjaciele pola, mimo zakończenia sezonu, nie spoczywają na laurach. W wolnych chwilach sezonu snuliśmy plany, a teraz przyszedł czas na ich realizację wspomaganą przez silną wolę i ambitne założenia. Postanowiliśmy (dosłownie) wspinać się promując i wspierając walkę z przeciwnościami losu.
Zaplanowany wcześniej wyjazd rozpoczął się 03.09 i trwał do 08.09, a głównym celem, który nam przyświecał, był udział w VII ONKOBIEGU, który co roku odbywa się w pierwszą niedzielę września na warszawskim Ursynowie, oraz zdobycie Śnieżki – najwyższego szczytu Sudetów liczącego 1602 m n.p.m. (a według najnowszych pomiarów czeskich naukowców nawet 1603 metrów 🙂 ).
Skład prezentował się następująco:
Ochraniacz Piotr – będący odpowiedzialny za cały kemping w godzinach nocnych (to właśnie on w nocy świeci złośliwie latarką po oczach…),
Karolina – nasza nieoceniona, zawsze pomocna i uśmiechnięta recepcjonistka,
Marek – wieloletni przyjaciel Brzóz (w tym roku można było go podziwiać między innymi podczas meczu z ratownikami, gdy co jakiś czas kąśliwie atakował szeregi rywala),
Mariusz – z brzozami niemal od początku, wspiera nas dobrym słowem i porada techniczną.
Pomyślicie zapewne: to wszystko to żaden wyczyn dla tak usportowionej kadry, która od tego roku zrzeszyła się w Hedonistyczno-Brzozowym Klubie Sportowym „WIR”. Jednak jednym z naszych współtowarzyszy był wcześniej wspomniany Mariusz, który od lat porusza się na wózku, a szczyt Śnieżki do tej pory oglądał tylko z Kopy. Atak szczytowy ze względu na pogodę został zaplanowany na piątek, co dawało nam pełne dwa dni na aklimatyzację i teoretyczne rozbicie wyprawy na czynniki pierwsze. Zgodnie z planem piątego września roku pańskiego 2014 brzozowa ekipa (wzmocniona osobą nieocenionej Magdy, która tego dnia woziła nas krętymi górskimi drogami) ruszyła na szczyt. Jeżeli nie znacie drogi na Śnieżkę to o nią zapytajcie, a jeżeli znacie to poszukajcie w pamięci – nie jedno terenowe auto nie dałoby rady, a co dopiero sportowy wózek Mariusza, który raz po raz obręczami uderzał o kamienie wystające z ziemi. Mariusz miał zadanie balansować ciałem, a rolą pozostałych było napędzanie wózka. Szybkie i częste zmiany na stanowisku pchacza powodowały pokonywanie kolejnych metrów w zawrotnym tempie. Na około 15 minut przed szczytem droga nie pozwalała już na korzystanie z wózka. Uniemożliwiały to liczne nierówności, szczeliny, kamienie, korzenie oraz zbyt wąskie gumy bolidu Mariusza. Końcówka była więc dramatyczna, ponieważ mimo ogromnego zmęczenia musieliśmy zmienić technikę i nieść Mariusza na rękach. Ostatnie metry zazwyczaj bywają najtrudniejsze. Nie inaczej było w tym przypadku. Pot, łzy, a nawet krew z odcisków, których dorobił się Mariusz pracując na obręczach wózka, nie zniechęciły nas wystarczająco mocno abyśmy nie osiągnęli zamierzonego celu.
Czy warto było… nikt z nas na pewno nie miał co do tego nawet najmniejszych wątpliwości, szczególnie, że na samym szczycie obecne tam osoby witały nas brawami: gratulacjom, słowom uznania i wyrazom szacunku nie było końca. W szumie zachwytów pojawiło się jednak pytanie: czyje zdjęcie widnieje na koszulkach, które mają na sobie wszyscy uczestnicy wspinaczki?
Pytanie to dało nam możliwość opowiedzenia w kilku zdaniach historię Małgorzaty Burzykowskiej, której został dedykowany cały wyjazd. U Gosi zdiagnozowano nowotwór piersi. Szybko okazało się, że to wyjątkowo przebiegła i złośliwa odmiana raka. Wiadomość ta nie wpłynęła jednak na wiarę Gosi w możliwość wyzdrowienia. Mordercza chemioterapia, kolejne bolesne operacje w tym amputacja piersi, wyczerpujące długie leczenie, przerzuty nowotworu na narządy wewnętrzne, nie zmąciły nieprawdopodobnej woli walki, pragnienia zwycięstwa i powrotu do normalności. Wszyscy mieliśmy niewątpliwy zaszczyt obserwowania tego z jaka klasą i godnością Gosia przyjmuje kolejne wyniki badań. Pamiętam, że pod jej nieobecność w naszym przyjacielskim gronie pojawiało się pytanie: jak to możliwe, że ta dziewczyna tak często i szczerze się uśmiecha? To było niesamowicie pouczające – teraz stawiamy to sobie za wzór, ale wtedy trudno było powstrzymać łzy. Choroba Małgosi była wyjątkowo złośliwa – rak nie dawał jej nawet chwili wytchnienia. Zdiagnozowany w piersi przerzucił się do wątroby, a na końcu zaatakował mózg. Mimo wielomiesięcznej heroicznej walki nowotwór okazał się silniejszy. Zmarła w kwietniu 2013 roku. Gosia jednak, nawet mimo utraty świadomości, nie straciła wiary do końca trzymając swojego narzeczonego, a naszego ochroniarza, za rękę…
Wspólnie uznaliśmy, że ta walka i bohaterstwo zasługuje na szczególne uznanie, a historia na opowiedzenie. To właśnie dla Małgosi, w dowód naszej pamięci, postanowiliśmy wziąć udział w Onkobiegu, który był kolejnym etapem naszej podróży.
W niedzielne południe pod słonecznym niebem na Warszawskim Ursynowie wystartowaliśmy w Onkobiegu, w mocnym 8-osobowym składzie. Na starcie setki osób, którymi władają dwa podstawowe cele: uczczenie pamięci o tych, którzy z nowotworem przegrali oraz chęć wsparcia tych, których walka jeszcze się nie skończyła, ponieważ każdy przebiegnięty na Onkobiegu kilometr to pieniądze przeznaczone na walkę z chorobami nowotworowy. W tym biegu każdy wygrywa, tu nie ma przegranych, nie ma rywalizacji, jest jasny przyświecający każdemu cel pomocy potrzebującym. Hasło na naszych brzozowych koszulkach „Fuck the rak” ma za zadanie zadrwić z choroby oraz dać nadzieję tym, którzy codziennie zmagają się z trudem egzystencji spowodowanym rakiem.
Trasa biegu wiedzie wokół szpitala, w którym leczone są osoby chore na nowotwory. Podczas biegu w oknach szpitala, przed wejściami, a nawet przy trasie spotyka się osoby w szlafrokach, w szpitalnych piżamach, machające do biegnących uczestników, dziękujące za udział i za wsparcie, które dzięki Onkobiegowi jest udzielane. Życzliwość i sympatia, otwartość serca emanują z chorych, którzy na każdym kilometrze kibicują biegaczom.
Najbardziej budujące jest to, że w naszej brzozowej drużynie, biegnącej z hasłem „Fuck the rak” na plecach, były dwie kobiety: Ania i Natalka, które z rakiem wygrały. Ania leczyła się z Małgosią i dobrze ją znała. W chwili gdy w szczecińskim szpitalu zabrakło łóżek dla chorych, Ania z Gosią leżały na jednym. Dziewczyny po ciężkich i długich chorobach dzielą się doświadczeniem i wspierają innych potrzebujących z ich własnej perspektywy. Wsparcie osób, które wygrały z nowotworem dla osób obecnie chorych jest szczególnie ważne, ponieważ pokazuje, że zwycięstwo jest możliwe i że warto mieć nadzieję do końca.
A Małgosia w swoim stylu cały czas podczas biegu była z nami, bez narzucania się, po cichu, delikatnie uśmiechając się z białych koszulek powiewających na wrześniowym wietrze.
Na uznanie zasłużyła sobie Ania która mimo pękniętej kości stopy o kulach uczestniczyła w biegu. Szacunek również dla Mariusza który „śnieżkowym” wózkiem w godzinę pokonał 13,5 km. Brawo dla wszystkich uczestników Onkobiegu, którzy razem pokonali ponad 11 tyś kilometrów. Przede wszystkim jednak podziękowania należą się osobom cierpiącym na nowotwory za wlanie do naszych niedoświadczonych chorobą serc wiele siły i szacunku do życia. Ta piękna inicjatywa, ten bieg, wpisał się na stałe do brzozowego kalendarza. Zapraszamy wszystkich do udziału w Onkobiegu 2015. „Pod brzozami” będziemy tam NA PEWNO!!!
Wchodząc na szczyt czy biegnąc w Warszawie udowodniliśmy sobie i wszystkim innym, że nie ma rzeczy niemożliwych, że wsparcie przyjaciół, ich zaangażowanie, pozwala sięgać tam gdzie do tej pory nie mogliśmy sięgnąć. Z tą myślą kadra i przyjaciele wróciła 08.09 nad Morze Bałtyckie przywożąc niezapomniane przeżycia, medale z biegu i wspomnienia chwil, które zapisaliśmy w zdjęciach poniżej.
Są chwile które w pamięci na zawsze zostają i chodź czas przemija one nie przemijają i są osoby które raz poznane bywają w życiu Nie Zapomniane…#$% Małgosia na zawsze pozostanie w waszych sercach byliście dla niej wsparciem i nie ocenioną otuchą w w heroicznej walce o życie.