Wchodzi facet na recepcję z rowerem…
… Niezły początek dowcipu, nie? Tylko że to nie dowcip, a normalna sytuacja, która wydarzyła się na „Brzozach”…
Razem z żeńską częścią ekipy „Pod brzozami” rozmawiałyśmy ostatnio i zgodnie stwierdziłyśmy, że gdyby nakręcić komedię, w której zawarte by były wszystkie teksty nasze i naszych gości, wszystkie gagi sytuacyjne, wszystkie akcje i reakcje, wszystkie indywidua, to film wyszedłby słaby. Dlaczego? Bo nikt by nie uwierzył w prawdziwość tych wydarzeń, a żarty by były uważane za naciągane.
A jednak działo się sporo, tempo akcji było wartkie a dialogi dynamiczne i zaskakujące, chociaż niektóre konwersacje bardziej podpadały pod Monty Pythona niż pod lokalną produkcję filmową wytwórni „Pod brzozami”. A więc: wchodzi facet na recepcję i mówi: „Pole!”. Tu mnie lekko zabił, więc grzecznie pytam: „Co pole? Obsiać?”. Dopiero dłuższa wymiana zdań na tym samym poziomie uświadomiła mi, że pan chciał u nas na polu rozstawić namiot.
Takich sytuacji było u nas więcej, nie tylko w tym sezonie. Raz wieczorkiem nawiedził mnie młodzieniec, który na powitanie rzucił do mnie: „Noc!”. Tym razem miałam dla niego litość i zaledwie w myślach dopowiedziałam sobie: „Noc? Dzień! Nie wiem w co gramy, ale jest nieźle!”
Kolejny delikwent: „Dwie osoby, samochód, namiot!”. Oooooo? Znowu w coś gramy? No to może mu odpowiem: „Trzy psy, wózek, buda?” Czasami naprawdę nie wiem w co gram z naszymi gośćmi, ale walczę o punkty do końca!
Często nasi goście biorą mnie z zaskoczenia i wtedy jestem absolutnie bez szans… Siódma rano, kawa jeszcze dobrze nie weszła, ale obchód włości się sam nie zrobi. Cisnę więc przez pole, słonko świeci, ptaszki ćwierkają, goście pochrapują, a ja udaję że ogarniam sytuację, przy czym ewidentnie mam włączonego autopilota i patrząc pod nogi próbuję się nie potknąć o jakąś morderczą kępkę trawy. I nagle przede mną robi się ciemno i słyszę: „No cześć Olga! Ja właśnie do ciebie szedłem!”. Najpierw moja spuszczona w dół głowa rejestruje buty obiektu, który mnie zagadnął, potem stopniowo resztę dość konkretnego męskiego ciała, aż do twarzy, która jawi mi się niczym w boskiej aureoli, bo chłop ewidentnie stał pod słońce. „Ki diabeł?!” – myślę najpierw, potem: „Skąd się taki przystojny chłop wziął na polu, a ja nic o tym nie wiem?!?”, a następnie: „Skąd on wie jak mam na imię?!? A tak, głupia babo, masz plakietkę z imieniem na szyi, ale kurczak, przecież na nią nie spojrzał!” I tak oto narodziła się jedna z wielu wyjątkowych przyjaźni, jakie w tym sezonie zawarłam z naszymi nie mniej wyjątkowymi gośćmi. 🙂
„Pod brzozami” nic nie jest normalne. Nie jest normalna kadra, nie są normalni goście… Wszyscy jesteśmy pozytywnymi czubkami, razem tworzymy wielką, szaloną „brzozową” rodzinę, gdzie nowi goście wcielani są od ręki na łono tych starych, gdzie wszystkich tak samo rozpieszczamy, ale i strofujemy gdy odbija im wakacyjna palma. Aż wstyd nie wspomnieć pana, który widząc jak się kadra przed recepcją wydurnia, wysiadł z auta i wznosząc ręce do nieba wykrzyczał: „Jestem w domu!”.
Tak więc: wchodzi facet na recepcję z rowerem i mówi:
Pan: Złapałem panę (dla niewtajemniczonych – gumę) w rowerze, a tam żona pojechała, a ja złapałem panę.
Ja: No to jak pan jeździ?
Pan: No nie wiem, ale panę złapałem, a tam żona….
Ja: No to odstawi pan ten rower, a ja dam panu rower numer sześć, to pan na nim pojedzie.
Pan: Ale ja nie mam jak odstawić, bo tam żona pojechała, kluczyk wzięła…
Ja: To pan po prostu odstawi, a ja panu dam „szóstkę” i pan na niej niech jedzie.
Menadżerka: Niech pan bierze tą „szóstkę” i jedzie!
Pan: Aha, to dobra, to ja wezmę tą „szóstkę”… i na niej pojadę!
Za 3 minuty, wchodzi facet na recepcję z rowerem! „Szóstką”!
Pan: No, to ja wziąłem „szóstkę”, to na niej pojadę…
I jak tu nie kochać naszych gości? Do zobaczenia w sezonie 2016!
Cha cha cha… Dobre, uśmiałem się do łez niemal 🙂 Potwierdzam, Brzozy fajne są. Dzieciaki już tęsknią. CU AD2016! Pozdrawiamy! Cieślarki